http://chimera.olsztyn.pl/userfiles/zdjecia%20biala/10-500x313.jpg
Problem trądziku dotyka wielu z nas, najczęściej w okresie dorastania.
Ja już ten czas mam w pewien sposób za sobą, gdyż dobiłam do 21 lat, a mimo to od ok 7 lat ten problem mnie dotyczył (hope so dotyczyć już nie będzie).
Zaczęło się pod koniec podstawówki, później czasy gimnazjum były okropieństwem. Moją zmorą były ogromne podskórne gule głównie pojawiające się na brodzie. Czasem wychodziły, czasem nie i potrafiły siedzieć do 2 tygodni. Później przerzuciły się na policzki i żuchwę. Zdarzały się na skroniach czy czole.
Jak każda nastolatka miałam pstro w głowie, i myślałam że każdy dostępny kosmetyk drogeryjny do cery trądzikowej będzie zbawienny.
Ścierałam skórę peelingami, używałam matujących kremów, myłam wysuszającymi żelami. Nic nie przynosiło efektu, dlatego myślałam, że wina leży w produkcie, więc kupowałam kolejne i kolejne i kolejne ...
Jak się domyślacie ... ZNOWU NIC NIE POMAGAŁO. Ależ za nowina.
W liceum odkryłam, żeby może w końcu udać się do dermatologa. Standardowo, wizyta 2 minuty, Epiduo, Duac, Clindacne, tabletki Normatabs ... Ale gdzie przyczyna? Nadal nie wiedziałam.
Stosowałam produkty ponad pół roku. Skóra piekła niemiłosiernie, chodził naskórek. I coś nowego. Gule pozostawały! Więc poszłam drugi raz, dostałam próbki Fizjożelu i znowu jakąś maść. Podziękowałam, wyszłam.
Zaczęłam szukać czegoś na własną rękę. Może to hormony? Znalazłam wierzbownicę. Zaczęłam pić, wysypało mnie, dostałam zapalenia mieszków włosowych. Może to braki w witaminach? Zaczęłam łykać cynk i witaminę A. Też nie to. Piłam, jadłam bratek. Piłam pokrzywę. Nic.
Więc postanowiłam dać jeszcze jedną szansę dermatologom, znalazłam kogoś innego. Poszłam. Zapłaciłam stówę. Dostałam skierowanie na badanie bakteriologiczne z ropnia. I co wyszło? Gronkowiec skórny. Poszłam z wynikami. Dostałam antybiotyk doustny i na skórę. Ale później przeczytałam, że gronkowiec skórny to naturalna flora bakteryjna. Może tak się nastawiłam, że to tak powinno być i nic nie pomogło? Ale też spróbowałam bardziej naturalne sposobu na pozbycie się jakiegokolwiek możliwego gronkowca. Tabletki z liściem oliwnym stosowałałam ponad miesiąc. Niestety nic.
Później (i tu się zaczyna właściwy wątek W KOŃCU ) inhalacje z olejkiem z drzewa herbacianego ... w pewnym stopniu mogły mi pomóc! Nie wiem czy akurat one, bo stosowałam kilka razy i od kilku miesięcy nie miałam z nim styczności. Ale jeżeli ktoś chce wypróbować to serdecznie polecam! Działają też na katarek.
I tu naszła mnie myśl. NATURALNOŚĆ. Odstawiłam wszystko co mogłoby działać komodogennie i aknogennie. Mówię stanowcze NIE! parafinie, silikonom, olejom mineralnym i parabenom. Za to TAK! mówię kwasom! Obecnie jest to Mezo Serum z Bielendy i tonik z tej samej serii. Do tego krem AcneDerm. Staram się nawilżać, a nie przesuszać skóry. A właśnie nawilżające właściwości mają ... kwasy. Do tego stosowałam jakiś czas metodę OCM, ale mam coraz mniej czasu, wracam później i chcę jak najszybciej skończyć swoją wieczorną rutynę. Postawiłam na Emulsję z granatem z Alterry, która ładnie współpracuje z gąbką Calypso. Przemywam skórę tonikiem (akurat teraz Ziaja seria ogórkowa) i nakładam serum lub AcneDerm. Naprzemiennie w tygodniu. Po nałożeniu czasami czekam jakiś czas, jeżeli nie kładę się spać i nakładam krem Alterra z białą herbatą. Jeżeli nie mam czasu, nakładam serum i niech się dzieje wola nieba. Kładę się spać. Co jakiś czas olejek na twarz, żeby nie zapychał.
Do dzisiaj zostały mi jedynie przebarwienia, blizny i zaskórniki. W "te nieznośne dni" też mi coś wyskoczy, ale raz w miesiącu a nie siedzi pod skórą kilka lat.
Na przebarwienia oczywiście kwasy, a na zaskórniki nafta pichtowa.
Co jeszcze pomogło? Drożdże. Próbowałam pić, głownie na porost włosów, ale nie zdołałam znieść ich smaku. Piłam jakiś czas z sokiem marchwiowym, ale soku zabrakło, były święta, sklepy pozamykane i cały misterny plan ... no właśnie. Zajadałam się drożdżami Drovit, które też serdecznie polecam. One przyczyniły się również do lepszej kondycji mojej cery.
Dodatkowo, picie większej ilości wody, odstawienie słodyczy i śmieciowego jedzenia. To było dla mnie najtrudniejsze. Płakałam dniami i nocami, a śniły mi się latające kurczakburgery ... Nie no spoko, aż tak źle nie było. Przestałam pić słodzone gazowane napoje, nie słodzę herbaty, a piję wyłącznie owocową lub zieloną. Po jakimś czasie zaczyna smakować.
Przestałam wierzyć dermatologom ( innym lekarzom zresztą też), zaufałam temu co dała nam natura, bez jakichkolwiek upiększaczy. Czyli cukrów, wzmacniaczy smaków...
Jeżeli wy też macie podobny problem, polecam skorzystać z moich rad. Oczywiście, każdy organizm jest inny, inaczej reaguje. Każdy ma inne schorzenie. I tu niestety, polecam Wam by wybrać się najpierw do lekarza, a nóż widelec traficie na tego jedynego, który dogłębnie was przejrzy, żeby wam OCZYWISCIE pomóc.
Chciałabym dodać zdjęcia, ale niestety nie posiadam takich które pokazywały by dosadnie problem. Mam tylko takie, które zrobiłam w trakcie leczenia. I są zbyt lajtowe. Takiej ilości wulkanów, które spokojnie zdobiły moją twarz nie znaleźlibyście nawet na mapie Italii. Musicie wierzyć na słowo. A ja sama nie chciałam sobie robić zdjęć, bo po co jeszcze się dobijać? Mam nadzieję że zrozumiecie :)
Jeżeli ktoś dobrnął do końca, to składam serdeczne gratulacje. Należy się korona laurowa i kieliszek szampana. To mój drugi post, nie jestem jeszcze wprawiona. Chcę dobrze dla Was i dla siebie. A jeżeli znajdzie się chociaż jedyna duszyczka, która chociaż trochę weźmie sobie do serca jakąś radę, to będę w siódmym niebie. Im więcej świadomych konsumentów, tym chyba lepiej.
Adios, i do napisania!